Szczecin

Zimowy Półmaraton Gór Stołowych – relacja (cz. 2)

04.02.2015

Zimowy Półmaraton Gór Stołowych – relacja (cz. 2)

Nie da się ukryć, że od dłuższego czasu to właśnie starty w biegach górskich dają mi najwięcej satysfakcji. W 2014 roku były Run Adventure (górska etapówka, 3 dni, blisko 110km), Chudy Wawrzyniec (52km), OCC (najkrótszy bieg przy legendarnym UTMB, 53km) – ważnych startów na ulicy w zasadzie nie pamiętam.

Skrzętnie korzystam również z każdej okazji do biegania w górach i tak oprócz sylwestrowego wyjazdu, o którym wspominała Justyna, udało mi się dwa razy (od połowy grudnia) pobiegać w górach podczas służbowych wyjazdów – raz w Wierchomli i raz w Szklarskiej Porębie.

Dlatego, mimo iż ZPGS odbywał się w zasadzie w początkowym okresie bezpośredniego przygotowania startowego do wiosennych startów to traktowałem go dość poważnie.

Pasterka jest jednym z fajniejszych miejsc jakie znam (mimo, że będąc na miejscu często strasznie się irytuje ze względu na brak zasięgu w telefonach komórkowych). Droga prowadząca tylko w jedną stronę, możliwość usłyszenia „prawdziwej ciszy” czy zobaczenia świetlików – to podstawowe skojarzenia jakie wiążą się z tym miejscem. Dlatego też bardzo lubię tam wracać i startować.

Przechodząc do samego biegu. Już podczas noworocznej wizyty podjęliśmy decyzję, że do Pasterki przyjedziemy w czwartek, tak aby sprawdzić warunki na pierwszym najtrudniejszym pod względem technicznym odcinku trasy. Okazało się, że warunki na zbiegach – które znaliśmy jako pokryte lodem i praktycznie nie możliwe do pokonania na dużych prędkościach tym razem są pokryte śniegiem i w zasadzie „bezpieczne”. Bardzo mnie to ucieszyło i utwierdziło w przekonaniu – że kluczowe będzie ustawienie na początku – tak abym mógł podczas zbiegów robić swoje i nie tracić czasu biegnąc za kimś.

W sobotę już w trakcie rozgrzewki i dobiegnięcia na start przekonaliśmy się, że bieg nie będzie łatwy… Dwa kilometry płaskiego dobiegu zajęły nam ponad 15 minut, a Justyna zaczęła pytać czy oby na pewno zdążymy (mimo, iż wyszliśmy pół godziny przed startem ;)). Śniegu było naprawdę sporo i zapowiadała się niezła zabawa…

Pierwszy kilometr po starcie to kolejna przeprawa przez głęboki śnieg, starałem się korzystać ze śladów rywali z przodu, ale ponieważ było to zaledwie kilka osób to było to w zasadzie nie możliwe. Później wbiegliśmy do lasu – gdzie zgodnie z założoną taktyką wyprzedzałem, bo do 4km trasa prowadziła w zasadzie ciągle w dół. Po zbiegu byłem na czwartym miejscu, ale szybko przekonałem się, że taki szybki zbieg mimo, że bardzo przyjemny również zostawia po sobie ślad. Kolejne 3km to praktycznie ciągły podbieg – na którym byłem niemiłosiernie słaby! Mijali mnie kolejni zawodnicy, a ja kompletnie nie byłem w stanie podjąć walki, byłem na siebie strasznie zły (niestety jestem z tych, którzy stając na starcie biegu – nie potrafią w temacie rywalizacji ustawić sobie „OFF”). Na 7km byłem już 13ty i w zasadzie było mi wszystko jedno… Dopiero po pierwszym punkcie kontrolnym (który jednocześnie był punktem żywieniowym) – zacząłem się zastanawiać co ja robię. Przecież jestem na zawodach – a nie na spacerze, pokonałem zaledwie 1/3 dystansu – trasy którą doskonale znam i w zasadzie wszystko może się jeszcze wydarzyć.

W dalszej części trasy starałem się już nie odpuszczać – o ile nie parłem na tyle mocno do przodu, żeby odrabiać straty – to postanowiłem przynajmniej nie tracić i nie dać doganiać się kolejnym zawodnikom. Na kolejnym punkcie żywieniowo-kontrolnym (który znajdował się na Błędnych Skałach, po długim ponad 4 kilometrowym podbiegu) – nadal byłem 13. Swoją drogą to przed biegiem zastanawiałem się po co na zimowym biegu punkty odżywcze – podczas biegu już takich wątpliwości nie miałem na obu punktach wypiłem całe kubeczki izotonika. Kolejny raz Piotrek Hercog pokazał, że wie co robi :)

Kolejne kilometry to miał być „mój czas” – długi (ok. 3km), płaski odcinek – więc raj dla zawodnika wywodzącego się z „ulicy”. Jednak nie tym razem. Głęboki na pół łydki śnieg bezdyskusyjnie odbierał ochotę do szarżowania – a myśli zamieniał na takie, których zacytować nie wolno… Prędkości uzyskiwane na tym odcinku w zasadzie niewiele odbiegały od tych które miałem na podbiegach. Więc szybko zmieniłem tok myślenia i postanowiłem nie oddalać się od rywali licząc na to, że wyprzedzę wszystkich których mam w zasięgu wzroku na 2-kilometrowym końcowym odcinku (przed wejściem na Szczeliniec) – najpierw zbieg, a później asfalt. Jak zaplanowałem tak też zrobiłem na asfalcie wyszedłem na chwilę nawet na 9 miejsce, jednak na schodach prowadzących na Szczeliniec musiałem ustąpić pola jednemu z zawodników.

2 godziny 27 minut i 10 sekund. 10 miejsce w klasyfikacji generalnej i 3 w kategorii wiekowej. Nie jest to wynik, który mnie satysfakcjonuje – jednak mimo iż nie uznam tego startu za udany – to pod względem treningowym wygląda całkiem dobrze. Przecież to prawie 2,5 godziny biegania na wysokim tętnie. Można więc spokojnie po takim biegu zrezygnować z jednej 30-tki w ramach przygotowań do maratonu.

Pierwszy raz w życiu biegałem w takich warunkach (zdecydowanie bardziej pasujących do jazdy na nartach) – zaliczyłem świetną przygodę i po kilku dniach mogę stwierdzić, że było całkiem fajnie!

A do Pasterki na pewno prędko wrócimy ;)

fot. Piotr Dymus

Sponsor tytularny