Szczecin

Ruszamy z cyklem artykułów o Was - zawodnikach CITY TRAIL :)

19.12.2014

Ruszamy z cyklem artykułów o Was - zawodnikach CITY TRAIL :)

Wśród osób startujących w naszym cyklu nie brakuje niesamowitych postaci, niecodziennych historii, o których chcemy Wam opowiedzieć. Nie od razu o wszystkich oczywiście. Dlatego ruszamy z serią artykułów o biegaczach CITY TRAIL :) Jako pierwsza mówi o sobie Ewa Pewniak z Wrocławia. Pewnie, że warto przeczytać! ;)  

Bieganie nie było ze mną od zawsze. Przez kilka tygodni biegałam w liceum - po 3 km dziennie. Czemu nie pociągnęłam dalej, nie wiem. Minęło prawie 20 lat, doszło ponad 20 kilogramów… Na szczęście pragnienie odzyskania sylwetki było na tyle silne, że los pokierował mnie do odpowiednich osób. Zmianą nawyków żywieniowych w kilka miesięcy doprowadziłam się do stanu „używalności lustrzanej”. I słuchałam... Biegaczy! Jedna biegaczka motywowała się mp3 z ulubionymi książkami i słuchała ich tylko w czasie treningu. Inna biegała nawet na wczasach z dzieckiem w wózku. A jeszcze inna...

Bieganie zamiast drzemki

Na początku lipca tego roku podjęłam decyzję, że codziennie będę wstawać po pierwszym dźwięku budzika, nie korzystając z popularnej telefonicznej "drzemki" i w ten sposób zyskam dodatkowe 30 minut. Codziennie. I tak 3 lipca około godziny 18-stej - olśnienie... Wykorzystam ten czas na bieganie!

Następnego dnia wstałam rano, założyłam leginsy za 24,90, koszulkę sportową sponsorowaną przez jednego z dostawców branży łazienkowej, 14-stoletnie buty do chodzenia i pobiegłam rano o 6-tej z zegarkiem w ręku. To było pierwsze „ciężkie” 15 minut. Trucht, marsz, trucht, marsz, trucht. Trasa wybrana przypadkiem do wiaduktu pod autostradą (potem okazała się "trasą sportową" kilku biegaczy i rolkarzy). Biegałam codziennie, potem co drugi dzień - ciągle 15-20 minut. Któregoś dnia zauważyłam, że odcinki "truchtowe" się wydłużyły i w konsekwencji dobiegłam dalej niż zwykle. „Wow! Ale jazda! Coś się poprawiło. Super. Będę biegała dalej”!

Przypadkiem dowiedziałam się, że jeszcze musi być rozgrzewka. Internet. OK. 5 minut rozgrzewki przed dwudziestoma minutami biegu. Jest fajnie. Dowiedziałam się też, że jest Endomondo i wcale nie trzeba mieć internetu w telefonie - wystarczy GPS. Super, trzeba będzie pobrać.

Świeżo upieczona biegaczka na wakacjach

Wyjazd na wczasy, niedziela dwudziestego. Buty i strój spakowane. Poniedziałek rano na plażę z pociechami 30 minut na boso po piasku (trucht, marsz, trucht, marsz). Wtorek sama, 30 minut w butach po deptaku (już nie po piasku, bo kolana bolą). Po południu z mężem w auto i wzdłuż deptaka sprawdzałam dystans na liczniku samochodowym. O! To odcinek 3 km - wiem już co mówić znajomym, kiedy pytają ile biegam. Środa - a może znaleźć to Endomondo? Po chwili mam już w smartfonie! Uruchomione. Są jakieś testy kondycyjne. Spróbuję. Najpierw podwójne na 1,5 km. Następnego dnia test kondycyjny 3km. Nadal marszobiegi. O, jest jakiś test Coopera? Łee, tylko 12 minut. Do bani! Biegam dalej z testem na podwójne 1,5 km. Kolana bolą jak cholera. Siostra kazała przestać. Głupia! Ale... bolą! Telefon do Pani Doroty od kręgosłupa. Recepta: biegać co drugi dzień. „Jak co drugi? A w przerwie co?!” Pani Dorota słyszy, żem uparta. OK, to może rower? Dobra, rower, jak wrócę z wczasów.

Pierwszy plan treningowy

Plan. Przecież plan musi być :) Poniedziałek, środa, piątek: bieganie. Wtorek, czwartek, sobota: rower. Wplotłam w mój „trening” też test Coopera. Na mojej trasie poznałam innych runnersów. Wow! Oni biegają na tej trasie w KÓŁKO! To tam jest jeszcze jeden wiadukt? Sprawdzę rowerem. Sprawdzam. Jest. To ok. 3 km :)

W międzyczasie pokochałam rower. Męcząc ciągle test Coopera (i test marszu) biegałam co drugi dzień z myślą: "Fajnie, że jutro będzie rower". Tymczasem biegacze na trasie trzaskają po 3 „kółka”. Wow! Ja nawet 2 km nie mogę przebiec bez chwili truchtu, a dla nich to pewnie rozgrzewka. Cholera! Postanowione: dla mnie to też kiedyś będzie rozgrzewka! Biegam dalej. Tylko jakoś nie mogę dobiec do tych 2 km w te 12 minut. Co jest?

Triathlon

W sierpniowy weekend obserwowałam zawodników na triathlonie w Gdyni. Uczestniczyli w nim ludzie, których znałam. Genialnie! Każdego witałam ze łzami w oczach na mecie (oglądając z domu na żywo w smartfonie). Podziwiałam znane aktorki biegnące w „połówce”. Rany, to jest wyczyn!

Poniedziałek. Wstałam 15 minut później niż zwykle. Szybko strój, buty i rozgrzewka. Truchtem dobiegam do bramy osiedlowej, a tam... Wchodzi gość w koszulce Triathlon Gdynia! Ja pierdziu! Sąsiad spod "jedynki". Szybka wymiana zdań. Rzeczywiście. Biegł w niedzielnej „połówce”. Łezka szczęścia - mam sąsiada triathlonistę! Ale się super biegało. Umysł cały czas krążył wokół sąsiada i Gdyni (tylko nic sobie nie myślcie!). Zaczęłam dociekać jaki dystans był w sobotę. Szybkie przeliczenia. Postanowione. Zrobię sobie prezent na 40-ste urodziny i w 2016 pobiegnę w triathlonowym sprincie. Cel zapisany.

Powrót na ziemię

W połowie sierpnia był wyjazd w odwiedziny do dzieci na obóz karate. Wspólne rozmowy z trenerami. Chwalę się celem. I strzał w potylicę. Słowa, które tkwią do dzisiaj i pieką jak chilli na języku:

- Jak tych chcesz pobiec w triathlonie, jeśli nie biegasz jeszcze nawet 2km?

- Kolega mi rozpisze plan 5 km w 5 tygodni.

- Tu nie ma co rozpisywać. To trzeba przebiec!

Mistrzu, jak ja Ci dziękuję za tego kopniaka! Całą powrotną drogę myślałam, myślałam, myślałam...

Mam gdzieś test Coopera. Po prostu pobiegnę, aż dobiegnę do 2km. Pobiegłam. Dobiegłam do „trzeciej zielonej” bramy. A Endomondo milczy. Co jest? Przecież to dużo dalej niż „pierwsza zielona” brama działkowa! W końcu JEST - 2km! Zmęczona, ale szczęśliwa dobiegłam prawie do drugiego wiaduktu. Dobra, to teraz powrót szybkim marszem. Doszłam do miejsca startu, a moje Endomondo pokazało 2 km 300 metrów! Głupie Endomondo. Głupi GPS. Głupie wszystko. Przebiegłam ponad 2 kilometry i nie mam na to dowodu?!

Pojutrze jeszcze raz. Zaczęłam liczyć już od furtki. Po drodze rozgrzewka podpatrzona na obozie karate - na dystansie kilkuset metrów. Licznik bije. Truchtem na linię startu. Licznik bije. Dystans treningowy truchtem. Licznik kręci cały czas. Do domowej furtki dobiegłam cały czas truchtem i wyłączyłam licznik. Stało się! Pierwsze 4 km! Mistrzu, jestem wielka!

Night Runners

Kilka dni później poznałam swojego pierwszego Night Runners’a. Pierwszy trening w parku i od razu pierwsze 7km! Mistrzu, to jest o 2 więcej niż planowałam na wrzesień! Wracałam do domu szczęśliwa jak kot po misce śmietany. Pokochałam wieczorne bieganie. Nie muszę uważać na czas, żeby zdążyć do pracy. Biegnę, ile nogi poniosą. Rodzina najedzona, wykąpana, położona do łóżek. Bieg bez zobowiązań :)

Kupiłam koszulkę i spodnie w małym znanym markecie osiedlowym. No bo po co jakieś wypaśne? Przecież jeszcze nie jestem biegaczem :) W październiku pękło pierwsze 9 km i tym samym reprymenda od Night Runners’a, żeby nie wydłużać dystansu za szybko. OK. Treningi 2-3 razy w tygodniu po 6-7 km. Pierwsze podbiegi. Poprawianie tempa. Zwiększanie wiedzy biegacza. Planki, pompki i te inne.

Pierwsze zawody. Pierwszy bieg CITY TRAIL

Pierwsze zapisy na zawody. Ktoś wymyślił coś dla mnie. 5km! Bomba! Tyle dam radę. Ambitnie zapisałam się od razu na cały cykl. Pierwszy start zaczęłam pięknym ślizgiem w błoto na rozgrzewce. Małe drużynowe selfi przed startem. Start! Moi zniknęli mi gdzieś na przedzie. Starzy wyjadacze! Biegnę. Koło mnie dziewczyna w błękitnej bluzie. Spoko, biegnie moim tempem. Pewnie wie co robi. Biegnę z nią. W połowie trasy wyprzedza mnie druga w błękitnej. O, ta jest lepsza. Tej się będę trzymać. Biegnę. Cholercia, biegnę swoim tempem i nagle ją wyprzedzam! Dawaj, Koleżanko! Odwracam się z motywacją na ustach. A to dziewczyna z mojego osiedla. Ela, biegniemy razem! Damy radę! Koleżanko w błękitnej z pięknym uśmiechem na ustach, dawaj, dawaj! Biegniemy razem - jako debiutantki w zawodach. Zwolniły. Pobiegłam.

Dogonił mnie gościu ze startu z genialnym kolczykiem w uchu. Biegniemy razem. Krótka wymiana motywacji. Propozycja sprintu tuż przed metą. Przystaję na propozycję. Ale jego sprint zostawił tylko powiew wiatru przede mną. Chłopie, jak masz na imię? Marcin. Zapamiętam.

Jest stadion. Wbiegam. Oj! Te cholerne 14-letnie buty! Kostka skręcona. Stoję. Ktoś pyta co się stało? Patrzę za siebie. Meta tak blisko. Kuśtykam. Powoli noga odpuszcza. Kulawy trucht. Ostatnia prosta. Biegnę. Aaaaa... Jeszcze uśmiech. Wszyscy tak mają. Dobra, uśmiech. Jest. Jeszcze ciut, ciut, ciut... JEST. META. Dałam radę. Starzy wyjadacze poza zasięgiem wzroku. Dobra. Czekam na "błękitną". Wbiegła. Czekam na Elę. Dopinguję. Ela wbiegła. Luuuuuuuuuz... Wspólne zdjęcia z debiutantkami, uśmiechy, poklepywania, jeszcze oddać numerek, ciepła herbata. Jeszcze zapłakana Małgosia, którą rodzice namówili do udziału w zawodach. Przytulas. Uśmiech. Miłe słowo.

Cały tydzień na „społecznościowym” i obserwacja zdjęć i lajków. Duma, duma. Błękitna mnie znalazła, zaprosiła do znajomych. Miłe. Serce rośnie.

Minęło już kilka tygodni. Pierwsza „dycha” za mną. Kolana nie bolą. Cel na sprint w triathlonie został przesunięty na 2015 rok. Już się wstępnie zapisałam. A i kupiłam buty! ;)

Być może Ewa, która dopiero kilka miesięcy temu zaczęła biegać zainspiruje Was do opisania swojej historii :) Czekamy: media@citytrail.pl!

fot. Trenuj z nami