Bieganie jest niewątpliwie moim sposobem na życie. Oprócz codziennych obowiązków związanych z pracą cały czas przemyka się myśl o bieganiu. Moją pasją jest bieganie po górach, leśnych szlakach, oraz stromych wzgórzach, a także od niedawna przekraczanie biegiem poglacjalnych rzek w Islandii. Na mojej jak ją nazywam – Wyspie - jestem już po raz czwarty, ale tak naprawdę pierwszy raz tak intensywnie eksploruję ją biegiem.
Chciałem zacząć od czegoś naprawdę unikalnego i pięknego. Dlatego wybrałem trasę Fimmvörðuháls pomiędzy wodospadem Skogafoss a Parkiem Narodowym Þórsmörk (Thorsmork). Szlak ten biegnie pomiędzy dwoma lodowcami i liczy 25 km. Ciągnie się od malowniczych wodospadów przy Skogaheidi przez tereny lodowca Eyjafjallajökull, którego niektóre miejsca wciąż są gorące po erupcji w 2010 roku aż po zapierające dech w piersiach widoki niekończących się formacji skalnych i poglacjalnych rzek, które tworzą swoisty labirynt na całym obszarze Thorsmork. Ogarnęła mnie wielka euforia, gdy wyobraziłem sobie siebie pokonującego te wszystkie wzniesienia, lodowce, zbiegi i długie podbiegi. Jedyne czego wtedy potrzebowałem to wolnego od pracy i co najważniejsze dobrej pogody. Islandia jest kapryśnym krajem, który oferuje bardzo nieprzewidywalną i szybko zmieniającą się pogodę. W ciągu jednej godziny piękny i słoneczny dzień może zamienić się w gwałtowną ulewę z arktyczną temperaturą. Jednak to nie zmąciło mojego optymizmu co do pomysłu na bieg. Była niedziela, kiedy dowiedziałem się, że następny dzień wolny, który mam to środa. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem było oczywiście sprawdzenie pogody… Słońce, dużo słońca ! Ani jednej chmurki i 19 stopni! Czy ja dobrze widzę?! - pomyślałem. Sprawdziłem stronę raz jeszcze. Nie myliłem się, środa zapowiadała się znakomicie.
I tak właśnie było. Wstałem wcześnie rano, zebrałem najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka biegowego, założyłem buty i ruszyłem w drogę. Żeby dostać się z miejsca, gdzie mieszkam do Skogar musiałem pokonać ok. 60 km. 60 km biegiem? Nie tym razem :) W Islandii podróżuję autostopem.
To najlepszy sposób aby poznać przeróżnych ludzi, z którymi bardzo często później utrzymuję kontakt. Miałem bardzo dużo szczęścia. Trzeci samochód, który udało mi się zatrzymać jechał w kierunku Vik, miejscowości oddalonej o 80 km na drodze, gdzie znajdował się początek mojej trasy. Była godzina 9:40 kiedy dotarłem do miejsca i moim oczom ukazał się majestatyczny wodospad Skogafoss. To tu po prawej stronie zaczynał się mój biegowy raj.
Godzina 9:50 zaczynam bieg. Maksymalnie skupiam całą uwagę na tempie i oddechu. Początek był dość ciężki. Pierwsze 5 km zrobiłem w 56 min. Czy to dobry czas? Co ja tu w ogóle robię i w dodatku dlaczego tak wolno? Te myśli krążyły mi w głowie niczym irytująca mantra. Rozejrzałem się wokół siebie i to był klucz do mojego sukcesu. Przecież po to tu jestem! Pokonuję jedną z najpiękniejszych tras w swoim życiu, a do tej pory patrzyłem się jedynie pod nogi, zamęczając się bezsensownymi pytaniami. Od tamtej pory w momentach fizycznego kryzysu rozglądałem się na wszystkie strony dodając sobie otuchy.
Powoli wodospady znikały z zasięgu mojego wzroku, ustępując dostojnie i groźnie wyglądającym lodowcom. Od 8 do 13 km biegłem po pokruszonych skałach i twardym śniegu. Cały czas miałem w zasięgu wzroku widoki, które zmuszały mnie do krótkich postojów i możliwości uchwycenia tego na zdjęciach.
Po 2 h i 45 min zrobiłem pierwszy dłuższy odpoczynek na regenerację sił. Zatrzymałem się przy małym schronisku na wzgórzu, gdzie z plecaka wyciągnąłem ananasy w puszce i małe Bobofruty w plastikowych opakowaniach. Usiadłem na skraju tarasu, gdzie rozpościerał się widok tego co przebiegłem oraz tego co jeszcze przede mną. Odpoczynek był niezbędny, ale nie po to tam przybiegłem, więc czym prędzej ubrałem plecak, założyłem z powrotem buty i ze zdwojoną siłą ruszyłem dalej.
Kolejne kilometry stały się jakby łatwiejsze. Było więcej zbiegów niż podbiegów, ale również zmienił się krajobraz. Moim oczom wreszcie ukazał się lodowiec Mýrdalsjökull. Jest on czwartym co do wielkości lodowcem w Islandii, a ja zaledwie widziałem jego małą część. Nabierałem prędkości. Praktycznie od 17 do 24 km biegłem dobrym i szybkim tempem. Po drodze udało mi się wbiec na wciąż gorący wulkan oraz biec po polach lawy, którego ostre skały świetnie trzymały moje buty w stromych zbiegach w dół doliny Thorsmork.
Po 20 kilometrze krajobraz znów przeszedł metamorfozę. Za plecami zostawiłem pola lodowe, ostre jak brzytwa skały oraz męczące podbiegi, a moje nogi wreszcie mogły spokojnie lądować na miękkiej trawie w otoczeniu bajkowych kanionów i dźwięku szumiącego, orzeźwiającego wiatru. 22 km. Był kontynuacją poprzednich widoków, ale także ukazał w oddali końcowy cel mojego biegu - schronisko w Bosar na terenie Thorsmork. Każdy krok przybliżał mnie do celu, dlatego każdy był co raz szybszy. Wbiegam na teren kempingu, widocznie wzbudzając zainteresowanie ludzi opalających się na leżakach. Może myślą, że przed czymś uciekam? – śmieję się sam do siebie pokonując ostatnie metry. Schronisko w Bosar - 24,37 km. Koniec. Zatrzymuję się. W mojej głowie pośród niesamowitej euforii i szczęściu wreszcie pojawia się spokój. Udało mi się :) Nie mam za bardzo już siły biec dalej, więc cieszę się, że mogę zjeść ostatnią porcję ananasów oraz podzielić się swoją przygodą z ludźmi, którzy wyraźnie są zainteresowani moim szalonym tempem.
Cały bieg zajął mi 4 h i 36 min. Uważam, że to dość dobry czas, aczkolwiek wiele razy zatrzymywałem się, aby zrobić zdjęcia bez których ta relacja wiele by straciła. Zamierzam zrobić tą trasę raz jeszcze, aby poprawić czas, aczkolwiek następny bieg planuję na najaktywniejszy wulkan w Islandii - Heklę. Czas i warunki pokażą, kiedy znów będę mógł przebiec Fimmvörðuháls.