Szlakiem Fimmvörðuháls, czyli jak doświadczyć Islandię

08.09.2015

Szlakiem Fimmvörðuháls, czyli jak doświadczyć Islandię

Islandia to jeden z dziwniejszych krajów w jakim byliśmy. Podczas naszego 10-dniowego pobytu udało nam się objechać całą wyspę, zasmakować nocnego życia w Reykjaviku, wystartować w półmaratonie, pobiegać po kraterach wulkanicznych i fiordach. A na zakończenie wyprawy „zaliczyliśmy” 2-dniową wycieczkę biegową po jednym z najpiękniejszych szlaków na świecie – pisze Martyna Wiśniewska z naszej ekipy.

Szlak Fimmvörðuháls znalazł się na liście „Word’s Best Hikes: 20 Dream Trails” przygotowanej przez National Geographic. Prowadzi z miejscowości Skógar do niezwykłej doliny Thórsmörk i w zależności od tego gdzie zdecydujemy się na nocleg, dystans wynosi od 23 do 28km.

Sezon turystyczny na Islandii trwa mniej więcej od połowy czerwca do końca sierpnia. W związku z tym w okresie letnim główne szlaki są mocno oblegane. Jednak zdecydowanie bardziej można to porównać do zatłoczenia, jakie jest na szlakach w Beskidzie Żywieckim, niż do tego w Tatrach. Na szczęście udało nam się zarezerwować nocleg na tydzień przed wyjazdem w chatce Langidalur, do której ze Skógar mieliśmy ok. 25km. Trudnością w całej wyprawie był fakt, że na szlakach na Islandii nie ma schronisk, gdzie można kupić jedzenie czy wynająć nocleg z pościelą. W górach i środkowej części wyspy (Highland) znajdują się liczne chatki tzw. huts. My chcieliśmy przebiec całą trasę, więc nie mogliśmy wybrać wersji z noclegiem pod namiotem.

Postanowiliśmy, że nie będziemy zwlekać się z łóżka o świcie bo planujemy zrobić szlak poniżej 4h, więc i tak będziemy mieli sporo czasu do zmierzchu. Na pieszo robi się go w 6-8h, tak przynajmniej podają przewodniki. Rano zjedliśmy porządne śniadanie, najedliśmy się trochę na zapas bo nasze biegowe plecaki ograniczały nas jeśli chodzi o ilość rzeczy, które mogliśmy zabrać. Piotrek (Bętkowski - przyp.) miał plecak o pojemności 17,5l a ja 10l. Dzień przed wyprawą wzięliśmy pewnego Włocha „na stopa”. Okazało się, że zrobił cały szlak w połączeniu z kolejnym szlakiem Laugavegurinn (55km). Chyba najbardziej mogę mu podziękować za podsunięcie pomysłu zrobienia przepysznych kanapek z wrapów z masłem orzechowym i musli. Niebo w gębie! Do tego zajmują mało miejsca i są bardzo pożywne. Można takiego wrapa włożyć do kieszeni i wcinać podczas biegu. Na nasze całe pożywienie składało się 8 wrapów, 4 banany, żele i batony od Etixx (to przede wszystkim na bieg), 2 tabliczki czekolady oraz 2 zupki chińskie, choć wtedy nie mieliśmy pewności czy na miejscu będzie wrzątek. Musiało nam to wystarczyć do następnego dnia, do południa. Do picia każdy z nas miał 2 bidony o pojemności 500ml. Aby zmieściły się nam najbardziej potrzebne rzeczy postanowiliśmy wziąć tylko jeden śpiwór. Najważniejszym punktem ekwipunku były ubrania: kurtka przeciwdeszczowa, rękawiczki, cieplejsza bluza, buff na głowę i szyję, dodatkowe spodnie, koszulka na zmianę oraz pokrowiec na plecaki. Wiedzieliśmy, że na Islandii trzeba być przygotowanym na każde warunki, w jednej chwili pogoda potrafi zmienić się diametralnie i możesz doświadczyć każdej z czterech pór roku. Temperatura w tym czasie wynosiła ok 10 stopni w dolinach, a u góry zalegał śnieg (zaledwie na 1000m n.p.m.).

Wrapy z masłem orzechowym i musli, nasza kolacja i śniadanie

Moc Wodospadów

Ruszyliśmy o 9:30, na niebie nie było żadnej chmurki. Lepszej pogody nie mogliśmy sobie wymarzyć, bo wcześniej wszystkie dni były pochmurne i deszczowe. Szlak zaczyna się ostrym podejściem po schodach, przy samym wodospadzie. Wydawałoby się że to jeden z piękniejszych widoków na trasie, ale jak się później przekonaliśmy to był dopiero początek :) Pierwsze 12,5km jest cały czas pod górę. Po drodze mijaliśmy kolejne wodospady i kaskady. Zgubiłam się gdzieś przy liczbie 10, ale podobno jest ich ok. 20. Co chwilę robiliśmy przystanki na zdjęcia. Mówiłam do Piotrka "O matko jak tu pięknie, musimy to nagrać, zrobić zdjęcia", a potem za kolejną górką było jeszcze piękniej. 

Wodospad Skógafoss - na początku szlaku

Warto również wspomnieć o oznaczeniach szlaku. Naczytaliśmy się sporo o tym, że wskazane jest posiadanie GPS z wgranym trackiem, bo niektóre miejsca nie są najlepiej oznaczone lub są zasypane pod śniegiem. Na szczęście nasz autostopowicz z Włoch uspokoił nas, że szlak jest w miarę dobrze oznaczony i nie powinniśmy mieć problemów. Na niektórych odcinkach droga nie była oczywista, ponieważ część słupków wyznaczających szlak faktycznie była zasypana przez śnieg. W przypadku słabej widoczności posiadanie GPS może być bardzo pomocne. Zagrożeń jest sporo od trafienia na gorące pola lawowe, szczelinę w śniegu czy przepaście. 

Fragment gdzie trzeba było wypatrywać oznaczeń szlaku w większym skupieniu

Śnieg i Popiół

Po przekroczeniu mostka nad rzeką Skógar, piękny zielony krajobraz zaczął się przemieniać w mroczną krainę. Ten fragment to przejście między dwoma lodowcami, a zarazem wulkanami, które znajdują się pod nimi (tzw. wulkany podlodowcowe Eyjafjallajökull i Mýrdalsjökull). Nasze podłoże z miękkiej gleby zamieniło się na podłoże z czarnego popiołu, przeplatane fragmentami śniegu. Po naszej lewej stronie wyłonił się niepozorny szczyt wulkanu Eyjafjallajökull. Pamiętacie jak w kwietniu w 2010 roku sparaliżowany był cały ruch powietrzny w Europie? To właśnie wybuch tego wulkanu o nazwie, z której wymową miały problem chyba wszystkie media na świecie, spowodował całe zmieszanie.

Przed Piotrkiem widać szczyt wulkanu Eyjafjallajökull

Obecnie można w tym miejscu podziwiać pola lawowe, gdzie z różnych otworów ulatania się para. Widać, że lawa jest "świeża" - o ile można tak powiedzieć o lawie ;) Cały krajobraz robi wrażenie i sprawia, że czujesz się malutki w obliczu natury.

Lawa na szlaku

Przez krainę bogów (Goðaland)

Ostatnie 9km to zejście w dół. Początek jest bardzo stromy, do tego przechodzi się przez dwa zaśnieżone odcinki. Tutaj również kończy się krajobraz wulkaniczny. Dalej rozciąga się zielona kraina Goðaland, której wzgórza porośnięte są przeróżnymi kwiatami. W oddali widać już rzekę Krossa, za którą znajduje się nasz cel.

Kraina Goðaland

Rzekę przekraczamy specjalnymi mostami na kółkach. Generalnie mosty na rzekach, to raczej rzadko spotykany widok na islandzkich szlakach :) Przeważnie rzeki trzeba przekraczać w bród. Przez Krossę przejeżdżają również autobusy z turystami. To dość ciekawy widok, ponieważ prąd w rzece jest dość duży. W naszej chatce znajdował się nawet album ze zdjęciami z różnych akcji ratowniczych, kiedy to wyciągano pojazdy, które utknęły w rzece.

Most na kółkach na rzece Krossa

Po 3h i 53 minutach dotarliśmy do miejsca noclegu. Zgłosiliśmy się do tak zwanych strażników chatki, w celu zameldowania się. Szybko przebraliśmy się w suche ubrania i naładowaliśmy węglowodanami. W chatce mieliśmy dostęp do dobrze wyposażonej kuchni (na szczęście był wrzątek) i ogólnodostępnego salonu. Na piętrze znajdowały się dwie sale z materacami. Cała chatka mieści ok. 75 osób. Ponieważ mieliśmy jeszcze sporo czasu do położenia się spać, postanowiliśmy się przejść 2km do kolejnej chatki w dolinie Húsadalur. Chcieliśmy koniecznie zobaczyć to miejsce, gdyż tam znajduje się meta najsłynniejszego ultramaratonu na Islandii Laugavegur Ultra Marathon, rozgrywanego na dystansie 55km. W przyszłym roku odbywa się jego 20. edycja. Okazało się, że ta chatka była dużo lepiej wyposażona, można było tutaj zjeść ciepły posiłek i napić się piwa. Skorzystaliśmy tylko z tej drugiej opcji :)  

W drodze powrotnej

Zrobienie tej samej trasy następnego dnia w przeciwnym kierunku było ciekawym doświadczeniem. Ruszyliśmy dość wcześnie, tak że przez pierwsze 10km nie spotkaliśmy żywej duszy. Tym razem biegowo było łatwiej i całą trasę pokonaliśmy w 3h 38m.

Na odcinku pomiędzy dwoma wulkanami

Na zakończenie

Z czystym sumieniem mogę polecić każdemu ten szlak w ramach wycieczki biegowej, ale na pewno trzeba się do niego dobrze przygotować. W trakcie tych dwóch dni nie spotkaliśmy przypadkowych turystów. Tutaj każdy wyglądał na obytego w górach. To co wyróżnia ten szlak, to możliwość podziwiania różnorodnych widoków. Te rozmaite cuda natury dostępne są na wyciągnięcie ręki i to zaledwie na dystansie 25km.

A tak wygląda trasa naszego treningu na mapie (printscreen z aplikacji Movescount dla Suunto)

Jak tylko termin organizowanej przez nas imprezy TriCity Trail nie przypadnie w okolice lipcowego Laugavegur Ultra Marathon, to na pewno wystartujemy tam z Piotrkiem w przyszłym roku. To również lubię w podróżach, że inspirują one do kolejnych pomysłów. 

A tutaj możecie obejrzeć film nagrany podczas wycieczki Martyny i Piotrka :)